Wortal Stefana Banacha
Wortal Stefana Banacha
Wbrew wszelkim przeciwnościom
Jan Waszkiewicz
Recenzja książki pt. ,,Stefan Banach. Niezwykłe życie i
genialna matematyka" [1]
[PDF]
,,Matematyka", 10/2009, str. 633-635
Stefan Banach był bez wątpienia najwybitniejszym polskim
matematykiem i jest jedynym, którego nazwisko jest znane każdemu
studentowi matematyki na całym świecie. Żył on nie tak dawno -
(1892-1945), a więc już w czasach, gdy powszechna była umiejętność
pisania i rozpowszechniło się wścibstwo mediów w biografie
wybitnych osób. Był poza tym osobą za życia znaną i cenioną. W
takich wypadkach za pióro łapią wszyscy, którzy z wielką
osobistością mieli choćby przelotny kontakt i uwieczniają swoje
relacje dla dobra potomnych lub dla własnego snobizmu (ot, żeby
pogrzać się przez chwilę w promieniach cudzej chwały). A jednak w
przypadku Banacha jest inaczej i o niektórych fragmentach jego
życia krążyły legendy, a inne spowija całkowite milczenie.
Książka, którą polecam każdemu miłośnikowi historii matematyki,
rozwiewa niektóre nieporozumienia, choć - jako dzieło
skrupulatnych badaczy - nie przebija muru milczenia.
Recenzowane dzieło [1] napisane zostało przez parę autorów, którzy
dobrali się idealnie do wykonania tej pracy. Pierwsza z nich jest
arcykompetentnym bibliotekarzem i przeprowadziła staranną kwerendę
w dostępnych źródłach (nie tylko w już publikowanych książkach i
artykułach, ale i w archiwach), drugi - matematyk dodał do tego
kompetencję potrzebną w omawianiu materii, którą Banach zajmował
się profesjonalnie. Punktem wyjścia była zorganizowana przez
Bibliotekę Matematyczno-Fizyczną Uniwersytetu Gdańskiego wystawa z
okazji 60-lecia śmierci Banacha (2005), której zbiory umieszcone
na wortalu http://banach.univ.gda stały się podstawą dalszej
dyskusji i kolejnych uzupełnień. Autorom dzieła udało się w ten
sposób dotrzeć do chyba wszystkich opublikowanych relacji i
uzyskać nowe, w tym od świadków (m.in. z rodziny wielkiego
matematyka), których świadectwa rzuciły światło na szczególnie
zamazane w różnych dostępnych biografiach pierwsze lata życia
geniusza. Lista podziękowań zamieszczona w Słowie wstępnym jest
zaiste imponująca i chyba trudno sobie wyobrazić, by po tej
benedyktyńskiej robocie coś jeszcze dało się do biografii Banacha
dorzucić.
Pierwszy człon tytułu mówi o niezwykłym życiu. Trzeba powiedzieć,
że było to życie rzeczywiście niezwykłe, choć nie dotyczyło osoby
o awanturniczym usposobieniu. Część niezwykłości nie jest udziałem
tylko tego życiorysu, a dotyczy całego pokolenia (czy nawet dwóch
pokoleń) osób żyjących w I połowie XX wieku z jego wszystkimi
perturbacjami (dwie wojny światowe, odzyskanie przez Polskę
niepodległości i jej ponowna utrata, okupacje i wyzwolenia...).
Nawet najbanalniejsze życiorysy umieszczone w takim kontekście
stają się niezwykłe (jakiż to wyczyn uchronić swoją zwyczajność w
tak trudnych warunkach!). Jednakże los Banacha nie był zwyczajny i
z innych powodów. W jego życiorysie jest jedno wielkie "pomimo":
stał się on geniuszem i wielkim matematykiem pomimo pewnych
istotnych okoliczności, które mogły z łatwością przekreślić jego
dalszą karierę. Jedną z nich okazała się choroba, która przerwała
jego życie stosunkowo wcześnie. Ale wcześniej los mu sprzyjał.
Pierwsze "pomimo" dotyczy samego urodzenia. Tak więc, był
nieślubnym dzieckiem prostej, pochodzącej ze wsi służącej i
zawodowego podoficera (związek małżeński wykluczała zależność
służbowa ojca). Co więcej, został właściwie porzucony przez matkę
(której nigdy nie poznał), a jego wychowaniem zajęła się obca
osoba. Łatwo sobie wyobrazić, jak mógł się potoczyć jego dalszy
los. Tymczasem przybrana matka, właścicielka pralni (a nie
praczka, jak często pisano) otoczyła Stefana serdeczną opieką (w
czym finansowo pomagał ojciec, też wbrew niektórym wcześniej
przytaczanych opiniom). Dzięki opiekunce, Stefan wprowadzony był
na salony ówczesnego Krakowa - jako dziecko otarł się o
najwybitniejszych przedstawicieli ówczesnej kultury (nie zaś żył
na marginesie społeczeństwa, co też zdarzało mi się o nim czytać).
Maturę zdał w liceum krakowskim, z którego zresztą opisujący jego
czasy licealne koledzy zwiali do innych szkół (znowu więc jakieś
"pomimo) i w tym okresie interesował się matematyką, dyskutując o
niej z kolegami (czy i na ile pomagał mu w tym nauczyciel - nie
wiadomo).
Kolejny okres, to wiele zagadek. Wiadomo, ze rozpoczął studia na
UJ, ale nie wiem jakie (tak dobrze udokuentowana książka o tym
milczy), a potem przeniósł się do Lwowa (dlaczego?) i studiował na
Politechnice (co? Jak? Z czego się utrzymywał?). Studia przerwało
zajęcie Lwowa przez Rosjan w 1914 roku i właściwie w tym momencie
skończyła się formalna edukacja Banacha. Jednak pomimo to
kształcił się dalej - całkowicie samodzielnie (choć w bliskim
kontakcie z innymi podobnymi do siebie - kolegą szkolnym Witoldem
Wilkoszem i młodym nauczycielem matematyki Ottonem Nikodymem. Nie
sądzę, żeby Banach wszystko wówczas odkrywał samodzielnie (jak
twierdzi jedna z legend). Miał za sobą dobry kurs licealny (czy,
jak wówczas mówiono - gimnazjalny), a zachowane dokumenty
świadczą, jak wymagający był egzamin maturalny. Miał też
podstawowy kurs matematyki wyższej na politechnice. I miał coś
jeszcze - doskonałą znajomość języka francuskiego (dzięki
przyjacielowi opiekunki, krakowskiemu fotografowi, Francuzowi o
nazwisku Mien). Znał też, jak wszyscy rozgarnięci i wykształceni
obywatele Austro-Węgier, język niemiecki. Mógł więc korzystać z
dostępnej w akademickim Krakowie literatury. I pewnie skorzystał,
skoro Hugona Steinhausa, wybitnego już matematyka, zaciekawiła
zasłyszana na krakowskich Plantach (1916 rok) rozmowa dwóch
młodych ludzi (Banach i Nikodym) o rzeczy tak nowej, jak całka
Lebesgue'a.
Tak więc pomimo przerwy w studiach i wojny, Banach pogłębiał
znajomość matematyki, a od poznania Steinhausa zaczął ją twórczo
uprawiać. W 1919 roku opublikowali pierwszą wspólną pracę.
Steinhaus załatwił też Banachowi posadę asystenta na lwowskim
Uniwersytecie Jana Kazimierza (pomimo, że ten nie miał ukończonych
studiów - żadnych, nie tylko matematycznych!) i dalsze szczeble
błyskawicznej kariery (pomimo formalnych przeszkód, które dziś
byłyby nie do pokonania).
I pewnie to jest najniezwyklejsze w tym życiorysie. Myślę, że dziś
byłby on po prostu nie do pomyślenia. Czy poczęty w takich
okolicznościach Stefan Banach w ogóle by się urodził? Czy
znalazłby czułą opiekunkę (zamiast państwowej opieki w domu
dziecka), czy udałoby mu się otrzeć o elity kulturalne (chyba już
nie ma czegoś takiego, przynajmniej jako zjawiska społecznego)?
Czy jeszcze młodzi ludzie dyskutują na Plantach, po których
przechadzają się profesorowie (chyba w dobie Internetu takie
spotkanie staje się jeszcze mniej prawdopodobne niż było wówczas)?
Czy bez formalnych dokumentów ktokolwiek przyjąłby go do pracy?
Czy poznano by się na jego geniuszu, a jeśli tak, to czy
przypadkiem nie usiłowano by go zniszczyć (ludzie zdolniejsi są
groźni dla miernot)? Na te pytania odpowiedź moja brzmi "Chyba
nie". A już na pewno nie otworzono by mu przewodu doktorskiego i
habilitacyjnego i nie mianowano profesorem! W państwie prawa i w
życiu podporządkowanym coraz bardziej drobiazgowym procedurom po
prostu takie wyjątki zajść nie mają prawa.
Jest w omawianej książce dalszy ciąg życiorysu z kolejnymi
nieprawdopodobnymi rzeczami - z oddanym nauce właścicielem
"Kawiarni Szkockiej" (w której wolno było palić, bez czego Banach,
zdaje się, myśleć nie potrafił), z przeżyciami wojennymi (nie
utracił żony mającej żydowskie pochodzenie, sam nie zginął w
masakrze lwowskich profesorów) i tak aż do choroby i śmierci.
Są też w książce unikalne relacje rodziny jego ojca i potomków
innych bliskich osób, relacje matematyków, którzy go znali lub
kontynuują jego pracę badawczą, są unikalne kopie dokumentów i
zdjęcia.
Omawiana książka to świetna, dająca do myślenia lektura.
Oczywiście jest to lektura obowiązkowa dla wszystkich przyszłych
biografów geniusza, którzy może przestaną wreszcie bajdurzyć na
jego temat. Warto, żeby przeczytali ją matematycy i studenci
matematyki, którzy powinni interesować się jej dziejami. Ważna
jest ona dla nauczycieli, którzy powinni się zastanawiać nad tym,
jak nie zmarnować zdolności swoich wychowanków. Ważna jest ona
jednak przede wszystkim dla tych, którzy zmagają się z
przeciwnościami losu. Może doda im to wiary w to, że można coś
osiągnąć pomimo tych przeciwności, zamiast z nich czynić
samousprawiedliwienie. Dlatego dobrze byłoby, gdyby nauczyciele
zechcieli podsunąć ją i swoim uczniom.
Jan Waszkiewicz, profesor Politechniki Wrocławskiej
[1] ,,Stefan Banach. Niezwykłe życie i genialna matematyka",
Materiały biograficzne pod redakcją Emilii Jakimowicz i Adama
Miranowicza (Gdańsk 2009, Uniwersytet Gdański), s. 202. Liczne
kopie dokumentów, fotografie.
Podziękowanie
Panu Profesorowi Janowi Waszkiewiczowi i Redakcji czasopisma
"Matematyka" dziękujemy za zgodę na umieszczenie na naszej
stronie tego artykułu.
Będziemy wdzięczni za wszelkie uwagi i
komentarze dotyczące tej strony.
Emilia Jakimowicz i
Adam Miranowicz
File translated from
TEX
by
TTHgold,
version 4.00.
On 04 Jan 2012, 18:53.