Wortal Stefana Banacha
Wortal Stefana Banacha
Stefan Banach o swoim ojcu
[PDF]
Rozmawiał Piotr Hajłasz
Delta nr 10 (221) 1992
Stefan Banach (jr) jest doktorem medycyny, specjalistą
neurochirurgiem. W związku z obchodami setnej rocznicy urodzin
jego ojca poprosiliśmy go o udzielenie wywiadu Delcie.
- Przeglądając różne opracowania biograficzne Pana ojca można się
doszukać pewnych nieścisłości...
- Większość danych biograficznych dotyczących mojego ojca, które
można gdzieś znaleźć, pochodzi ode mnie, lecz zanim zostały one
zapisane, to niejednokrotnie ktoś coś zmienił, coś od siebie dodał
i skutek jest taki, że w wielu miejscach są napisane po prostu
fałszywe informacje. I tak na przykład mój ojciec urodził się 30
marca 1892 roku, a nie 20, jak jest w wielu miejscach podawane.
Skąd się wziął ten błąd? Steinhaus kiedyś podczas przemówienia ku
czci mojego ojca podał tę błędną datę, a inni za nim powtórzyli.
Steinhaus podał też, że mój ojciec po urodzeniu został oddany na
wychowanie do praczki nazwiskiem Banachowa, od której jakoby miał
przez wdzięczność przybrać nazwisko. Jest to nieprawda. Owa
praczka, do której został oddany na wychowanie, nazywała się Maria
Płowa, natomiast nazwisko Banach jest nazwiskiem jego matki.
- Powiedział Pan, ze pisze wspomnienia o ojcu. Czy mógłby Pan
podać jakieś szczegóły?
- Owe wspomnienia są dopiero w stadium pisania. Chciałbym je
ukończyć w ciągu roku, a jeśli chodzi o ich wydanie, to jak Bóg
da.
- Znany jest fakt, ze Pana ojciec będąc małym dzieckiem biegle
władał językiem francuskim. Steinhaus pisze, ze nie wiadomo, gdzie
się go nauczył.
- Ależ wiadomo. Jak już zostało tutaj wspomniane, mój ojciec
został oddany na wychowanie do Marii Płowej. Jej córka - starsza o
15 lat przybrana siostra Banacha - miała przyjaciela. Był nim
krakowski fotograf Juliusz Mien. Był on Francuzem i rozmawiał z
ojcem po francusku. Stąd owa biegła znajomość francuskiego. Na
marginesie, Juliusz Mien specjalizował się w fotografowaniu dzieci
i prawie wszystkie zachowane zdjęcia mojego ojca z dzieciństwa są
jego autorstwa.
- Jakie warunki materialne miał Pana ojciec w dzieciństwie?
- Aby pomóc przybranej matce, zaczął udzielać korepetycji.
Początkowo z różnych przedmiotów, potem ograniczył się do
matematyki, a w końcu zaczął wyłącznie przygotowywać do matury. Z
czasem przybrana matka i siostra - obie były praczkami - dorobiły
się i otworzyły zakład pralniczy zatrudniający 15-20 osób.
Oczywiście, poprawiły się wtedy warunki materialne mego ojca.
- Kiedyś, przy jakiejś okazji wspomniał Pan, ze Pana ojciec
tańczył jako student w operze.
- Będąc studentem dorabiał tańcząc za 20 halerzy mazura w drugiej
parze w operze Halka. W innej natomiast operze niósł byka jako
jeden z sześciu tragarzy.
- Czy interesował się sportem?
- Jako chłopak namiętnie grywał w piłkę nożną na Błoniach w
Krakowie. W czasach studenckich bardzo chętnie grywał w bilard i
był w tym bardzo dobry. Ale bilard był wówczas inny niż teraz.
Nazywał się karambol, a czasami karambolka. Były tam tylko trzy
bile. Teraz jest modny bilard amerykański. To coś zupełnie innego.
Bardzo dobrze grał też w tenisa. A że był mańkutem, więc stanowiło
to dodatkowe utrudnienie dla przeciwnika. Z mańkutem trudniej się
gra, bo ma on inne zagrywki, niż te, do których jesteśmy
przyzwyczajeni. Od niego nauczyłem się grać w tenisa.
Na marginesie, mimo że był mańkutem, to jednak pisał prawą ręką -
wówczas wymagano w szkole, aby wszyscy pisali prawą ręką. Pisał
prawą, ale kamieniami rzucał lewą - po tym zawsze można poznać
mańkuta.
- Czy interesował się polityką? Jakie miał poglądy?
- Tak, interesował się. Gdybym jednak chciał dać panu krótką
odpowiedź na drugie pytanie, to na pewno miałby pan błędne
wyobrażenie o poglądach mego ojca. Sytuacja polityczna była
wówczas na tyle złożona, że danie krótkiej odpowiedzi na to
pytanie jest po prostu niemożliwe. Jedno mogę natomiast
powiedzieć. Absolutnie nie był komunistą.
- Czy Pana ojciec odpowiadał powszechnym wyobrażeniom co do tego,
jaki powinien być profesor uniwersytetu?
- Pamiętam, jak kiedyś przyszedł do gimnazjum na wywiadówkę. Moi
koledzy byli zdziwieni, że nie ma on brody do pasa i że nie jest
trzęsącym się staruszkiem. Takie były wówczas wyobrażenia o tym,
jak powinien wyglądać profesor uniwersytetu. A on przeciwnie, był
młodym człowiekiem łamiącym różne przyjęte formy. W latach 30.
było nie do pomyślenia, aby wyjść na ulicę w koszuli a la
Słowacki, to znaczy rozpiętej pod szyją i z szeroko rozłożonym
kołnierzykiem. Trzeba było mieć koszulę zapiętą pod szyją i mocno
zaciągnięty krawat. Pod marynarką, obowiązkowo musiała być
kamizelka. Trzeba było też mieć rękawiczki, jeśli nie założone, to
przynajmniej należało trzymać je w ręku. Ojciec złamał tę modę.
Pamiętam, jak na przykład kiedyś wyszedł na ulicę w niemodnej
wówczas koszuli z krótkim rękawem i z laską w ręku. Zaczęto
później pomału odstępować od tych sztywnych rygorów odnośnie
ubioru.
- Jak Państwo spędzali wakacje?
- Wakacje trwały dwa miesiące. Lipiec spędzałem na obozie
harcerskim, sierpień zaś z rodzicami w Karpatach Wschodnich.
- Czy Pana ojciec zajmował się matematyką w czasie okupacji?
- Zajmował się matematyką codziennie prawie bez przerwy aż do
końca życia. Także podczas okupacji. Miał olbrzymią podzielność
uwagi. Mógł pracować w każdych warunkach. Bardzo chętnie w zgiełku
kawiarnianym.
- Czy dużo mówił w domu o matematyce?
- Nie, nie mówił. Kiedy ja i mama kładliśmy się spać i był już
spokój, to wtedy zabierał się do pracy i pracował do bardzo późna.
Mniej więcej do trzeciej nad ranem.
Chciałbym jednak zaznaczyć, że miał zawsze dla mnie dużo czasu.
Niedziele należały do mnie. W co drugą niedzielę chodziliśmy na
mecze Pogoni lwowskiej, a gdy ta drużyna miała mecze
wyjazdowe, to chodziliśmy do kina na filmy kowbojskie.
- Czy namawiał Pana do zajęcia się matematyką?
- Tak, namawiał, ale bardziej interesowała mnie humanistyka i
nauki przyrodnicze. Zresztą, gdy z czasem w gimnazjum coraz lepiej
poznawałem i rozumiałem matematykę, to w coraz większym stopniu
zdawałem sobie sprawę, że nigdy nie osiągnę poziomu mojego ojca.
Tak więc dosyć wcześnie wykrystalizowała się we mnie chęć pójścia
na medycynę, a ojciec tego nie hamował. Uważał, że każdy powinien
żyć z hobby.
- Pański ojciec otrzymał kolejną nagrodę w bieżącym roku...
- W bieżącym roku w czasie uroczystości 200-lecia Uniwersytetu
Andyjskiego (UNIVERSIDAD de LOS ANDES) w Republice Wenezueli,
obecnemu tam panu prof. A. Pełczyńskiemu (jako przedstawicielowi
Polski) wręczono swego rodzaju Doktorat Honorowy przyznany
pośmiertnie dla Stefana Banacha wraz z pozłacanym medalem.
Doktorat ten wydany jest w formacie 40 x 30 cm na czerpanym
papierze z herbami Uniwersytetu i Republiki Wenezueli w
dwuskładzie, włożony w twardą płócienną oprawę z herbem
Uniwersytetu. Ozdobny ten dokument wraz z medalem w specjalnym
etui pan prof. Pełczyński wręczył mnie. Ja z kolei ofiaruję go
Międzynarodowemu Centrum im. S. Banacha w Warszawie.
- Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Piotr HAJŁASZ
Podziękowania
Pani prof. dr hab. med. Alinie Filipowicz-Banachowej oraz
Panu prof. dr. hab. Markowi Kordosowi, redaktorowi
naczelnemu Delty, serdecznie dziękujemy za wyrażenie zgody
na umieszczenie na naszej stronie tego wywiadu z dr. Stefanem
Banachem (jr).
Będziemy wdzięczni za wszelkie uwagi i
komentarze dotyczące tej strony.
Emilia Jakimowicz i
Adam Miranowicz
File translated from
TEX
by
TTHgold,
version 4.00.
On 04 Jan 2012, 18:51.