Wortal Stefana Banacha
Wortal Stefana Banacha
Stefan Banach
Hugo Steinhaus
(Wrocław)
[PDF]
ROCZNIKI POLSKIEGO TOWARZYSTWA MATEMATYCZNEGO
Seria II: WIADOMOŚCI MATEMATYCZNE IV (1961) s. 251-259
Przemówienie wygłoszone na uroczystości ku uczczeniu
pamięci Stefana Banacha
Stefan Banach urodził się 20 marca 1892 roku w Krakowie. Jego
ojciec był urzędnikiem w krakowskiej dyrekcji kolejowej; nazywał
się Greczek i pochodził z rodziny góralskiej z Jordanowa. Nikt nie
zna dokładnie historii lat dziecinnych Banacha, ale wiadomo, że
natychmiast po urodzeniu został oddany na wychowanie do pewnej
praczki nazwiskiem Banachowa, zamieszkałej na poddaszu przy ulicy
Grodzkiej (nr 70 lub 71) i od tej chwili z matką swoją już się nie
spotkał nigdy, tak że właściwie wcale jej nie znał. Ojciec też o
niego nie dbał tak, że od 15 roku życia musiał Banach utrzymywać
się z lekcji; najchętniej udzielał korepetycji matematycznych.
Studiował matematykę jako samouk i jeszcze w gimnazjum czytał
francuską książkę Tannery'ego o teorii funkcji rzeczywistych; nie
wiadomo, jak zdobył znajomość języka francuskiego. Przed pierwszą
wojną światową uczęszczał na wykłady Stanisława Zaremby na
Uniwersytecie Jagiellońskim, ale nieregularnie i krótko, po czym
przeniósł się na Politechnikę Lwowską; tam zdał tzw. "pierwszy
egzamin" świadczący o dwóch pierwszych latach studiów
inżynierskich. Gdy w roku 1914 wybuchła wojna światowa, wrócił do
Krakowa. Idąc letnim wieczorem roku 1916 wzdłuż plant usłyszałem
rozmowę, a raczej tylko kilka słów; wyrazy "całka Lebesgue'a"
były tak nieoczekiwane, że zbliżyłem się do ławki i zapoznałem z
dyskutantami: to Stefan Banach i Otto Nikodym rozmawiali o
matematyce. Powiedzieli mi, że mają jeszcze trzeciego kompana,
Wilkosza. Tę trójkę łączyła nie tylko matematyka, ale i
beznadziejność sytuacji młodych ludzi w twierdzy, jaką był wówczas
Kraków, niepewność jutra, brak sposobności do pracy zarobkowej i
brak kontaktu nie tylko z uczonymi zagranicznymi, ale nawet z
polskimi - taka była atmosfera krakowska roku 1916. Ale to nie
przeszkadzało owej trójce przesiadywać w kawiarni i rozwiązywać
zagadnienia w tłoku, i zgiełku - Banach hałasu nie unikał, a nawet
(nie wiadomo dlaczego) wybierał chętnie stoliki bliskie orkiestry.
Marzeniem Banacha była asystentura matematyki na Politechnice
Lwowskiej. Marzenie zrealizowało się w roku 1920, gdy Antoni
Łomnicki dał Banachowi tę posadę. Banach był już wtedy autorem
pracy o przeciętnej zbieżności sum częściowych rozwinięć Fouriera.
To zagadnienie postawiłem mu właśnie w roku 1916, gdy zapoznałem
się z nim na krakowskich plantach - próbowałem je rozwiązać sam od
dłuższego czasu i niemałe było moje zdziwienie, gdy Banach znalazł
odpowiedź negatywną, którą zakomunikował mi po kilku dniach z
pewnym zastrzeżeniem; polegało ono na nieznajomości przykładu Du
Bois-Reymonda. Wspólną naszą notę przedstawił S. Zaremba Akademii
Krakowskiej po dłuższej zwłoce, tak że wyszła z datą 1918.
Od chwili przybycia do Lwowa sytuacja Banacha zmieniła się
radykalnie. Egzystencja materialna była zapewniona, Banach ożenił
się i zamieszkał w gmachu uniwersyteckim przy ul. Św. Mikołaja. W
roku 1922 ukazała się jego teza doktorska w III tomie Fundamenta
Mathematicae: Sur les opérations dans les ensembles
abstraits et leur application aux équations intégrales, str.
133-181.
Była to siódma praca Banacha, ale pierwsza poświęcona teorii
operacji liniowych. W tymże roku odbyła się jego habilitacja. W
stosunku do niego nie przestrzegano uzansów uniwersyteckich -
nadano mu doktorat, choć nie miał ukończonych studiów i mianowano
go profesorem bezpośrednio po habilitacji. Miał wtedy 30 lat. Ale
nie brak było uznania także z innych stron. W roku 1924 został
Banach korespondentem Polskiej Akademii Umiejętności, w roku 1930
otrzymał nagrodę miasta Lwowa, a w roku 1939 został laureatem
wielkiej nagrody Akademii. Trudno dziś zrozumieć, że w tejże
Akademii nie znalazł się fotel dla dziecka ulicy krakowskiej. Ale
lwowscy matematycy zrozumieli od razu, że Banach wsławi matematykę
polską. Przed jego przybyciem nie było szkoły lwowskiej w
prawdziwej treści tego słowa, bo Sierpiński wkrótce po I wojnie
światowej wrócił do Warszawy, z której go ta wojna wygnała, a
Zygmunt Janiszewski zmarł niedługo potem. Szkołę lwowską w
międzywojennym dwudziestoleciu można scharakteryzować przede
wszystkim teorią operacji, bo na tym polu wyrosły jej główne
osiągnięcia. Banach zajął się funkcjonałami liniowymi, takimi jak
całka. Pokazał, że pojęcie całki można tak rozszerzyć, żeby objęła
wszystkie funkcje, zachowując własności postulowane przez
Lebesgue'a; wprawdzie to pojęcie jest nieefektywne, ale dowód
istnienia i jego przeprowadzenie (Fund. Math. 1923) świadczą o
sile Banacha. Głównym jego dziełem jest książka o operacjach
liniowych. Wydana w roku 1932 jako pierwszy tom Monografii
Matematycznych (Warszawa, VII+254 strony) jest dziś znana w całym
świecie matematycznym pod tytułem Théorie des opérations
linéaires. Jej sukces polega na tym,
że dzięki tzw. "przestrzeniom Banacha" można rozwiązywać w
sposób ogólny mnogie zagadnienia, które przedtem wymagały
oddzielnego traktowania i niemałej pomysłowości. Byli inni
matematycy, wielcy i mali, którzy przed Banachem próbowali
zbudować teorię operacji. Pamiętam, jak wybitny matematyk
getyngeński, Edmund Landau, wyraził się o książce Operazioni
distributive, którą napisał Pincherle: "Pincherle napisał
książkę, w której nie udowodnił żadnego twierdzenia" - i
rzeczywiście tak było. Ale byli także więksi współzawodnicy.
Przeczytajmy, co pisze Norbert Wiener, twórca cybernetyki, w
autobiografii wydanej w r. 1956 w Londynie (pod tytułem I am
a mathematician). Wymienia on tam Frecheta, który pierwszy podał
postać liniowego funkcjonału w przestrzeni 2/2, ale nie zdecydował
się na układ postulatów określający taką ogólną przestrzeń, żeby
L2 była tylko jednym z wielu przykładów. Tę zasługę przypisuje
Wiener sobie samemu. Opowiada, jak Frechet, którego gościem był
Wiener w Strassburgu w r. 1920 z okazji kongresu matematycznego,
pokazał mu w "jakimś polskim piśmie matematycznym" artykuł
Banacha; Frechet był podniecony faktem, że Banach podał o kilka
miesięcy wcześniej niż Wiener układ aksjomatów przestrzeni
wektorialnej nieskończenie-wymiarowej, identyczny z układem
Wienera. "Tak więc", mówi Wiener, "nowa teoria nosiła przez
pewien czas miano teorii przestrzeni Banacha-Wienera". "Ale",
pisze Wiener, "napisałem o tych sprawach jeszcze parę prac i
stopniowo wycofałem się" - "obecnie te przestrzenie słusznie
nazywa się imieniem samego tylko Banacha..." (1). Po tym wyznaniu
poświęca Wiener kilka stronic swej autobiografii tej kolizji i
tłumaczy, dlaczego opuścił pole walki: wydawało mu się, że teoria
Banacha jest formalizmem, który nie legitymuje się dostatecznie
bogatym zasobem niebanalnych twierdzeń, dotychczas nieznanych, -
teraz przyznaje, że się omylił, bo po 34 latach, które upłynęły od
kongresu strassburskiego, teoria Banacha wciąż jest popularna jako
narzędzie analizy i "dopiero teraz zaczyna rozwijać swoją pełną
skuteczność jako metoda naukowa". Sława Banacha dotarła do Stanów
Zjednoczonych jeszcze przed ukazaniem się Opérations
linéaires. Już w r. 1934 w Biuletynie Amerykańskiego Tow.
Matematycznego (tom 40, str. 13-16) pisał J. D. Tamarkin w
recenzji książki Banacha: "Przedstawia ona godny uwagi climax
długiego szeregu badań zapoczątkowanych przez Volterrę, Fredholma,
Huberta, Hadamarda, Frecheta i Fryderyka Riesza, a skutecznie
kontynuowanych przez Stefana Banacha i ich uczniów". A dalej:
"Teoria operacyj liniowych jest już sama w sobie fascynującą
dziedziną, ale jej ważność jeszcze podkreślają liczne i piękne
zastosowania". Jeden z najzdolniejszych uczniów Banacha,
Stanisław Ulam, tak pisze w nekrologu ogłoszonym w r. 1946 w lipcu
w Biuletynie Amerykańskiego Tow. Matematycznego (t. 52, nr 7
(1946), str. 600-603): "Nadeszła niedawno wiadomość, że Banach
umarł w Europie wkrótce po zakończeniu wojny. Wielkie
zainteresowanie wywołane przez Jego dzieło u nas jest faktem
dobrze znanym. Rzeczywiście, w jednym z głównych pól Jego
działalności, a więc w teorii przestrzeni liniowych o
nieskończenie wielu wymiarach, szkoła amerykańska rozwinęła i
wciąż dostarcza bardzo ważne rezultaty. Był to zdumiewający zbieg
intuicji naukowej, który skupił wysiłki licznych matematyków
polskich i amerykańskich, na tym samym polu..." A dalej: "Dzieło
Banacha uwypukliło po raz pierwszy w ogólnym przypadku sukces
metod podejścia geometrycznego i algebraicznego do problematów
analizy liniowej, wychodząc daleko poza raczej formalne odkrycia
Volterry, Hadamarda i ich następców. Jego rezultaty objęły
ogólniejsze przestrzenie niż dzieło takich matematyków jak
Hilbert, E. Schmidt, von Neumann, Riesz i inni. Wielu matematyków
.amerykańskich, szczególnie młodszych, podjęło tę ideę studium
geometrycznego i algebraicznego liniowych przestrzeni funkcyjnych,
a ta robota wciąż (1946) postępuje energicznie i daje ważne
wyniki".
Chyba te zdania wybitnych uczonych (z których jeden odegrał
istotną rolę przy obliczeniu termonuklearnej reakcji wodorowej)
wystarczą jako dowód, że Banach umiał zając naczelne miejsce w
historii rozwoju niezmiernie ważnego i nowego działu analizy,
wysuwając się na czoło grupy znakomitych matematyków, którzy
wcześniej próbowali swych sił w podobnym kierunku.
Niech mi wolno będzie powiedzieć od siebie, jako świadkowi pracy
Banacha, że miał on jasność myślenia, którą Kazimierz Bartel
nazwał raz "aż nieprzyjemną..." Nie liczył on nigdy na
szczęśliwy traf, że sprawdzą się koniunktury pożądane w danej
chwili, i chętnie mawiał, że "nadzieja jest matką głupców"; tę
pogardę optymizmu stosował nie tylko w matematyce, lecz także do
proroctw politycznych. Był podobny do Hilberta w tym, że atakował
zagadnienia wprost - po wyłączeniu przez przykłady wszelkich dróg
bocznych, koncentrował wszystkie siły na drodze pozostałej,
wiodącej prosto do celu - wierzył, że logiczna analiza zagadnienia
przeprowadzona tak, jak analizuje szachista trudną pozycję, musi
doprowadzić do dowodu lub do obalenia twierdzenia.
Znaczenie Banacha nie ogranicza się do tego, co osiągnął sam w
teorii operacji liniowych; w spisie jego 58 prac znajdujemy prace
napisane wspólnie z innymi matematykami i prace własne dotyczące
innych dziedzin. Do obu tych kategorii należy praca o rozkładzie
zbiorów na części przystające, napisana razem z Tarskim (Fund.
Math. 6 (1924), str. 244-277). Jest to temat, który przypomina
szkolną metodę dowodzenia twierdzenia Pitagorasa przez pocięcie
dużego kwadratu na części, z których można złożyć dwa małe
kwadraty; tutaj, w trzech wymiarach rezultat jest nieoczekiwany:
można rozłożyć kulę na kilka części tak, że z nich dadzą się
złożyć dwie kule, a każda z nich będzie taka duża jak kula
pierwotna! Mnie osobiście niezmiernie zaimponowała krótka praca w
Proceedings of the London Mathematical Society (tom 21,
str.95-97). Zagadnienie polega na znalezieniu układu ortogonalnego
zupełnego w L2, ale niezupełnego w L. Banach wybiera funkcję
f(t) całkowalną (L), ∫01 f(t)dt = l, ale taką, że
∫01 f2(t)dt = ∞, oznacza przez {φn(t)}
ciąg wszystkich funkcji o trygonometrycznych {cos nt, sin nt},
określa ciąg liczbowy {cn} przez relację ∫01f(t)φn(t) dt = cn; jeżeli teraz określimy ciąg
{ψn(t)} przez ψn(t)=φn(t)−cn to będzie
oczywiście ∫01 f(t)ψn(t) dt = 0 dla wszystkich n. Gdy
teraz zortogonalizujemy i unormujemy ciąg {ψn(t)}, to
otrzymamy ciąg szukany {γn(t)}. Dowcip dowodu polega na
tym, że ciąg pomocniczy {φn(t)} właśnie nie ma tej
własności, której żądamy od ciągu szukanego. Znane są także prace
dotyczące zbieżności funkcjonałów, zapoczątkowane przez jednego z
kolegów Banacha, przez Banacha uogólnione, a przez St. Saksa
doprowadzone do ostatecznej postaci (1927, Fund. Math. 9, str.
50-61). Banach interesował się też zagadnieniem komplanacji, a
więc określeniem pojęcia pola powierzchni krzywych; jego
definicja, bardzo trafna, jest wciąż przedmiotem badań (np. we
Lwowie prowadzi je prof. Kowanko) - niestety nikt nie umie
zreprodukować tematu zasadniczego, niezbędnego do wykazania
zgodności banachowskiej definicji z klasycznymi; trzeba tu
stwierdzić z żalem, że wiele cennych rezultatów Banacha i jego
szkoły przepadło z wielką szkodą dla nauki polskiej wskutek braku
pedantem u adeptów tej szkoły, a przede wszystkim u samego
Banacha. Piękny jest też pomysł zastąpienia klasycznej definicji
wahania funkcji y = f (x) przez inną, bardziej odpowiadającą
epoce Lebesgue'a, a mianowicie przez całkę ∫0∞L(η)dη, przy czym L(η) oznacza liczbę przecięć -
krzywej y = f (x) przez prostą y = η; może zaciekawi tu
obecnych, że to ujęcie ma znaczenie praktyczne - np. pozwala
szybko obliczać w "złotodniach" kredyty bankowe uwięzione w
magazynach fabrycznych w postaci surowców czekających na
przeróbkę.
Nie chcę mówić więcej o licznych i ważnych pozycjach spisu prac
twórcy szkoły lwowskiej i założyciela czasopisma Studia
Mathematica, które odegrało niemałą rolę w rozwoju tej szkoły i w
historii teorii operacji liniowych; wolę powrócić do osoby Banacha
i jego bezpośredniego wpływu na otoczenie. Banach został
profesorem zwyczajnym w roku 1927, ale ani przedtem, ani potem nie
był profesorem w uroczystym znaczeniu tego słowa. Wykładał
doskonale; nigdy nie gubił się w szczegółach i nigdy nie pokrywał
tablicy skomplikowanymi i mnogimi znakami. Nie dbał o doskonałość
formy werbalnej; wszelki polor humanistyczny był mu obcy i przez
całe życie zachował pewne cechy krakowskiego andrusa w sposobie
bycia i w mowie. Formułowanie myśli na piśmie sprawiało mu duże
trudności. Pisał swoje manuskrypty na luźnych kartkach wyrwanych z
zeszytu; gdy trzeba było zmieniać części tekstu, wycinał zbędne
miejsca i podklejał resztę czystą kartką, na której pisał nową
wersję. Gdyby nie pomoc przyjaciół i asystentów, pierwsze prace
Banacha nigdy nie byłyby dotarły do drukarni. Listów nie pisywał
prawie zupełnie i na pytania listowne nie odpowiadał. Nie lubował
się w dociekaniach logicznych, choć rozumiał je doskonale; nie
pociągały go także praktyczne zastosowania matematyki, choć z
pewnością mógłby się nimi zająć, gdyby chciał - przecież już w rok
po doktoracie wykładał mechanikę na Politechnice. Mawiał, że
matematyka legitymuje się specyficznym pięknem i nie da się nigdy
sprowadzić do sztywnego systemu dedukcyjnego, gdyż prędzej czy
później rozsadza każdą ramę formalną i tworzy nowe pryncipia.
Decydująca była dla niego wartość teorii matematycznych, ale ich
wartość swoista, a nie utylitarna. Jego współzawodnicy zagraniczni
w teorii operacji liniowych traktowali zbyt ogólne przestrzenie,
wskutek czego uzyskiwali tylko banalne rezultaty, albo też
zakładali zbyt wiele o tych przestrzeniach, co zwężało zakres
zastosowań do nielicznych i sztucznych przykładów - geniusz
Banacha objawił się w znalezieniu złotego środka. Ta umiejętność
trafiania w sedno legitymuje Banacha jako rasowego matematyka.
Banach umiał pracować zawsze i wszędzie. Nie był przyzwyczajony do
wygód i nie potrzebował komfortu, więc pensja profesorska powinna
mu była wystarczyć. Ale zamiłowanie do życia kawiarnianego i
zupełny brak mieszczańskiej oszczędności oraz regularności w
sprawach codziennych wpędziły go w długi, a w końcu w sytuację
bardzo trudną. Chcąc z niej wyjść zabrał się do pisania
podręczników. Tak powstał Rachunek różniczkowy i
całkowy, w dwóch tomach, z których pierwszy
wydał Zakład Ossolińskich (1929, 294 str.), a drugi
Książnica-Atlas (1930, 248 str.); ten podręcznik pisany zwięźle i
zrozumiale cieszył się i cieszy dziś jeszcze popularnością wśród
studentów szkół wyższych na pierwszych latach studiów. Najwięcej
czasu i sił zabrało Banachowi pisanie podręczników arytmetyki,
algebry i geometrii dla szkół średnich. Pisał je z Sierpińskim i
Stożkiem, a także sam. Nie było to nigdy kopiowanie już
istniejących książek szkolnych; Banach - dzięki swym
doświadczeniom korepetytora - zdawał sobie doskonale sprawę z
tego, że każda definicja, każdy wywód i każde zadanie jest
problematem dla autora książki szkolnej, który dba o jej wartość
dydaktyczną. Moim zdaniem brak było Banachowi jednego tylko z
wielu talentów potrzebnych autorowi podręczników szkolnych:
umiejętności widzenia przestrzennego. Owocem doświadczeń zebranych
podczas wielokrotnych wykładów zleconych mechaniki na Politechnice
była Mechanika w zakresie szkół akademickich
(Monografie Matematyczne 8, 9); ten dwutomowy kurs wydany w roku
1938 został wydany powtórnie w roku 1947, a kilka lat temu wyszło
tłumaczenie angielskie.
Aby zdać sprawę ze znaczenia Banacha dla nauki w ogóle, a dla
nauki polskiej przede wszystkim, trzeba wymienić nazwiska jego
uczniów. Widzimy tutaj kilku z nich. Mazur i Orlicz są
bezpośrednimi uczniami Banacha; to oni reprezentują dziś w Polsce
teorię operacji, ich nazwiska na okładce Studia Mathematica są
bezpośrednią kontynuacją banachowego programu naukowego, który
znalazł wyraz widomy w tym piśmie. Stanisław Ulam, który
zawdzięcza Kuratowskiemu inicjację matematyczną, wszedł po
doktoracie też w orbitę Banacha. Banach z Mazurem i Ulamem to był
najważniejszy stolik w Kawiarni Szkockiej we Lwowie. Tam odbywały
się owe posiedzenia, o których pisze Ulam w już cytowanym
nekrologu, że "it was hard to outlast or outdrink Banach during
these sessions". A była nawet taka sesja, która trwała 17 godzin
- jej rezultatem był dowód pewnego ważnego twierdzenia z
przestrzeni Banacha - ale nikt go nie zapisał i nikt już dziś nie
zdoła go odtworzyć... prawdopodobnie blat stolika pokryty śladami
chemicznego ołówka został po owej sesji, jak zwykle, zmyty przez
sprzątaczkę kawiarni. Taki był los niejednego twierdzenia
udowodnionego przez Banacha i jego uczniów. Toteż wielką zasługą
pani Łucji Banachowej - która spoczywa dziś na wrocławskim
cmentarzu - było zakupienie grubego zeszytu o twardych okładkach i
powierzenie go płatniczemu Kawiarni Szkockiej - tam zapisywano
zagadnienia, na pierwszych stronicach kolejnych kart, tak żeby
ewentualne odpowiedzi mogły być kiedyś wpisane na wolnych
stronicach obok tekstu pytań. Oryginalna "książka szkocka" była
do dyspozycji każdego matematyka, który jej zażądał w kawiarni;
niektóre problematy ogłaszano tam z obietnicą nagrody za
rozwiązanie - nagrody wahały się od małej czarnej do żywej gęsi.
Kto uśmiecha się dziś pobłażliwie, gdy słyszy o takich sposobach
uprawiania matematyki, niech zechce zrozumieć, że - zgodnie ze
zdaniem Hilberta - sformułowanie problematu jest połową
rozwiązania, a lista nierozwiązanych i ogłoszonych problematów
zmusza do poszukiwania odpowiedzi i jest wyzwaniem dla wszystkich,
co chcą mierzyć siły na zamiary - ten stan pogotowia umysłowego
stwarza atmosferę naukową. Spośród tych uczniów Banacha, którzy
zginęli z rąk morderców umundurowanych i ozdobionych swastyką,
najwybitniejszy był niewątpliwie Paweł Juliusz Schauder, laureat
międzynarodowej nagrody imienia Metaxasa, którą przyznano jemu i
Lérayowi ex aequo. To Schauder spostrzegł, jakie znaczenie
mogą mieć przestrzenie Banacha dla zagadnień brzegowych równań
różniczkowych cząstkowych. Trudność leżała w dobraniu właściwych
norm; pokonał ją Schauder i dzięki temu młodemu wówczas uczonemu
palmą pierwszeństwa w takiej klasycznej teorii jak równania
różniczkowe cząstkowe podzieliła się Francja z Polską.
Na późniejsze dzieje Banacha druga wojna światowa rzuciła swój
ponury cień. W latach 1939-1941 był dziekanem Wydziału na lwowskim
uniwersytecie, a nawet korespondentem Akademii Kijowskiej, ale po
wkroczeniu Niemców (z końcem czerwca 1941) musiał zostać
karmicielem wszy w Instytucie Bakteriologicznym profesora Weigla;
kilka tygodni spędził w więzieniu, gdyż w jego mieszkaniu zastano
osoby trudniące się przemytem marek niemieckich; zanim się sprawa
wyjaśniła, zdołał w więzieniu udowodnić pewne nowe twierdzenie...
Banach był przede wszystkim matematykiem. Mało go interesowały
sprawy polityczne, chociaż miał bystre spojrzenie na każdą
aktualną sytuację, w której wypadło mu się znaleźć. Przyroda nie
robiła na nim żadnego wrażenia; sztuka, literatura, teatr były dla
niego drugorzędnymi rozrywkami, które co najwyżej wypełniały mu, i
to rzadko, krótkie przerwy w pracy - cenił sobie natomiast zgrane
towarzystwo przy kieliszku. Toteż koncentracja całej jego energii
umysłowej w jednym kierunku nie doznawała żadnych przeszkód. Nie
lubił się łudzić i wiedział doskonale, że zaledwie kilka procent
jest wśród ludzi takich, którzy mogą zrozumieć matematykę. Pewnego
razu oświadczył mi: "Wisz bracie, co ci powiem? Humanistyka jest
w szkole średniej ważniejsza od matematyki - matematyka to jest za
ostry instrument, to nie dla dzieci..."
Myliłby się, ktoby wyobrażał sobie Banacha jako marzyciela,
abnegata, apostoła czy ascetę. Był to realista, który nawet
fizycznie nie przypominał kandydatów na świętych lub choćby tylko
na świętoszków. Nie wiem czy jeszcze istnieje, ale na pewno
istniał jeszcze 25 lat temu ideał uczonego polskiego, utworzony
nie tyle z obserwacji prawdziwych uczonych, co z potrzeb duchowych
tej epoki, której wyrazicielem był Stefan Żeromski. Taki uczony
miał z daleka od uciech światowych pracować dla niebardzo
określonego "społeczeństwa", przy czym bezskuteczność tej pracy
z góry mu wybaczano, nie dbając o to, że w innych krajach mierzono
uczonych nie wielkością wyrzeczeń osobistych, lecz tym, co dali
trwałego nauce. Inteligencja polska stała jeszcze między dwiema
wojnami pod sugestią tego cierpiętniczego ideału, ale Banach nigdy
jej nie podlegał. Był zdrowy i silny, był realistą aż do cynizmu,
ale dał nauce polskiej, a w szczególności matematyce polskiej,
więcej niż ktokolwiek inny. Nikt bardziej niż on nie przyczynił
się do rozwiania szkodliwego mniemania, że we współzawodnictwie
naukowym można brak geniuszu (
choćby tylko brak talentu)
zastąpić innymi zaletami, które zresztą mają tę właściwość, że
trudno je stwierdzić. Banach zdawał sobie sprawę ze swojej
wartości i z tego, jakie wartości stwarza. Akcentował swoje
pochodzenie góralskie i miał dosyć lekceważący stosunek do typu
ogólnie wykształconego inteligenta bez teki.
Doczekał się klęski niemieckiej we Lwowie, ale wkrótce potem, 31
sierpnia 1945, zmarł. Jego pogrzeb odbył się na koszt Ukraińskiej
Republiki. Jedną z ulic wrocławskich nazwano jego imieniem. Zbiór
jego dzieł zostanie wydany przez Polską Akademię Nauk.
Jego najważniejszą zasługą jest przełamanie raz na zawsze i
zniszczenie do reszty kompleksu polegającego na poczuciu niższości
Polaków w naukach ścisłych, maskującego się wywyższaniem jednostek
miernych. Banach temu kompleksowi nigdy nie podlegał - łączył w
sobie iskrę geniuszu z jakimś zadziwiającym imperatywem
wewnętrznym, który mu mówił bezustannie słowami poety "Jest tylko
jedno: żarliwa gloria rzemiosła!"(2) - a matematycy wiedzą
dobrze, że ich rzemiosło polega na tej samej tajemnicy, co
rzemiosło poetów...
(1) Tę nazwę wprowadził Frechet.
(2) P. Verlaine: "Il n'y a que la gloire ardente du métier".
O uroczystości ku uczczeniu pamięci Stefana Banacha (od Redakcji)
W dniach 4-10 września 1960 roku Instytut Matematyczny Polskiej
Akademii Nauk zorganizował Konferencję Analizy Funkcjonalnej.
Otwarta ona została uroczystym posiedzeniem poświęconym pamięci
Stefana Banacha w 15-lecie jego śmierci. Przemówienia wygłosili: z
matematyków polskich S. Mazur i H.
Steinhaus, wiceprzewodniczący Rady Państwa S.
Kulczyński, z matematyków zagranicznych S. Ł.
Sobolew, M. H. Stone i B.
Szökefalvi-Nagy oraz wiceprzewodniczący Miejskiej
Rady Narodowej, który zawiadomił o nadaniu imienia Stefana Banacha
jednej z centralnych ulic dzielnicy uniwersyteckiej na Mokotowie.
Szczegółowe sprawozdanie z konferencji podamy w następnym
zeszycie. W tym zeszycie podajemy pełny tekst przemówień
wygłoszonych przez matematyków. Naświetlają one znaczenie Banacha
dla rozwoju matematyki i - zwłaszcza H. Steinhausa, osobistego
przyjaciela Banacha - sylwetkę człowieka.
Podziękowanie
Panu prof. dr. hab. Stefanowi Jackowskiemu, prezesowi
Polskiego Towarzystwa Matematycznego, dziękujemy za zgodę na
umieszczenie na naszej stronie artykułów o Stefanie Banachu
opublikowanych w Wiadomościach Matematycznych.
Będziemy wdzięczni za wszelkie uwagi i
komentarze dotyczące tej strony.
Emilia Jakimowicz i
Adam Miranowicz
File translated from
TEX
by
TTHgold,
version 4.00. On 04 Jan 2012, 18:52.
|