Wortal Stefana Banacha
Wortal Stefana Banacha
Wspomnienia z Kawiarni Szkockiej
Stanisław Ulam
(Baulder, Colorado)
[PDF]
ROCZNIKI POLSKIEGO TOWARZYSTWA MATEMATYCZNEGO
Seria II: WIADOMOŚCI MATEMATYCZNE XII (1969) s. 49-58
Rozwój matematyki w ciągu całych dziejów doznawał impulsów bądź z
pewnych środowisk, bądź od pewnych grup ludzkich. Środowiska te,
zarówno duże jak i małe, tworzyły się dokoła jednej lub czasem
kilku indywidualności, a czasem były wynikiem prac badawczych
pewnej liczby osób, które stanowiły wyrównaną grupę pracującą
równocześnie i rozwijającą działalność matematyczną. Grupa taka
stanowi więcej niż tylko wspólnotę specyficznych zainteresowań; ma
ona zupełnie określony nastrój i charakter zarówno w doborze
problemów, jak i metod myślenia. Na pierwszy rzut oka może to
wydać się dziwne, gdyż osiągnięcie matematyczne, czy to nowa,
brzemienna w treść definicja, czy też skomplikowany dowód
rozstrzygający pewną kwestię, wydaje się wynikiem zupełnie
indywidualnego wysiłku, niemal jak kompozycja muzyczna, co do
której niełatwo pojąć, jak mogłaby być napisana przez więcej niż
jednego osobnika.
Jeśli jednak idzie o grupę indywidualnych matematyków, to wybór
tych czy innych problemów lub metod powtarza się wielokrotnie, co
jest wynikiem wspólnych zainteresowań. Na wybór taki często
wywiera wpływ splot pytań i odpowiedzi, które zapewne pojedynczy
matematyk może sam postawić i rozwiązać, lecz które powstają w
sposób naturalny w wyniku pracy kilku umysłów. W ten sposób
wielkie centra matematyczne XIX wieku, takie jak Getynga,
angielskie Cambridge, Paryż i ośrodki rosyjskie wywarły szczególny
i swoisty wpływ na rozwój matematyki.
Znaczna część osiągnięć matematyków w Polsce w okresie
dwudziestolecia międzywojennego stanowi ważny etap w tworzeniu
fundamentów współczesnej matematyki światowej. Wywierają one wpływ
nie tylko na przedmiot, lecz również na ton badań współczesnych.
Od czasów Cantora duch teorii mnogości coraz bardziej przenikał
matematykę; ostatnio byliśmy świadkami renesansu zainteresowania
tą teorią i nieoczekiwanych jej postępów. Mam na myśli nie tylko
teorię mnogości w jej najbardziej abstrakcyjnej formie, lecz także
jej bezpośrednie zastosowania, topologię w jej najogólniejszym
ujęciu, najogólniejsze przedstawianie idei algebraicznych. Temu
wszystkiemu nadała kierunek i impuls szkoła polska. Znaczna część
tego wkładu jest zasługą matematyków lwowskich. Tutaj
zainteresowania nie koncentrowały się wyłącznie na teorii
mnogości, lecz na nowym ujęciu problemów klasycznych, które może
być nazwane analizą funkcjonalną w duchu geometrycznym i
algebraicznym. Jeśli chciałoby się dać mocno uproszczony opis
źródeł tej aktywności, można by powiedzieć, że w Polsce zadomowiły
się badania oparte na dziele Cantora, logików szkoły niemieckiej,
matematyków francuskich Baire'a, Borela, Lebesgue'a i innych.
Badania te, wraz z problemami analizy sformułowanymi przez
Hilberta i innych w Niemczech, prowadziły do prostych, ogólnych
konstrukcji nieskończenie wielowymiarowych przestrzeni
funkcyjnych. Równocześnie w Ameryce, i to w pewnym sensie
niezależnie, prace E. H. Moore'a, O. Veblena i innych, pobudzonych
przez ogólne tendencje, doprowadziły do zbliżenia różnych sposobów
widzenia i unifikacji intuicji matematycznej.
Ważną cechą matematyki nowoczesnej, która została w pełni
rozwinięta we Lwowie, jest współpraca między różnymi
indywidualnościami, a nawet całymi szkołami matematycznymi. Wbrew
rosnącej różnorodności i specjalizacji, a nawet hiperspecjalizacji
badań matematycznych, kierunki i wątki badawcze pochodzące z
różnorodnych i niezależnych źródeł częstokroć zbiegają się.
Nie będę się starał dać opisu historycznego ani też genetycznego,
bądź wyjaśnienia filozoficznego tego znakomitego środowiska
lwowskiego. Podam tylko swe osobiste impresje, zarówno jako
studenta, jak i uczestnika, o duchu i charakterze pracy grupy
pracowników Uniwersytetu i Politechniki we Lwowie.
Wspomnienia te, z okresu między dwiema wojnami światowymi,
piszę po trzydziestu latach spędzonych w Stanach Zjednoczonych. W tym
czasie miałem tylko sporadyczny kontakt z matematykami polskimi,
z wyjątkiem krótkiego okresu tuż przed drugą wojną światową, gdy
odwiedziłem Lwów w czasie wakacji.
Kalejdoskop typów matematyków lwowskich przedstawiał wielką
rozmaitość indywidualności matematycznych, nie tylko w zakresie
zainteresowań i wykształcenia, lecz również w rodzajach intuicji i
zwyczajów matematycznych. Głównym napędem oryginalnej pracy
badawczej były dziedziny o nastawieniu teoriomnogościowym:
podstawy teorii mnogości, topologia mnogościowa, a następnie - pod
wpływem Banacha i Steinhausa - analiza funkcjonalna z
zastosowaniami do analizy klasycznej. Schauder, który był docentem
uniwersytetu, zajmował się równaniami różniczkowymi cząstkowymi.
Jego metody i rezultaty stały się dziś klasyczne i stanowią jedno
z najpotężniejszych narzędzi dowodzenia twierdzeń o istnieniu.
Banach, Mazur i Schauder są twórcami tak dziś popularnej metody
traktowania problemów analizy za pomocą geometrycznych metod
przestrzeni funkcyjnych.
Jeśli zależałoby mi na określaniu głównej cechy charakterystycznej
tej szkoły, to wymieniłbym, przede wszystkim zainteresowania
podstawami różnych teorii. Rozumiem przez to, że jeśliby rozważać
matematykę jako drzewo, to grupa lwowska oddawała się studiowaniu
korzeni i pni, być może nawet głównych konarów, mniej interesując
się bocznymi pędami, liśćmi i kwiatami.
Głębokie badania konstrukcji matematyki klasycznej doprowadziły
grupę lwowską do rozważania pojęć bardziej ogólnych, które mogłyby
służyć jako baza dla innych możliwych definicji. Z tego
teoriomnogościowego i aksjomatycznego punktu widzenia badano
raczej naturę ogólnych przestrzeni niż jakiś przykład szczegółowy;
raczej ogólne znaczenie ciągłości niż na przykład ciągłości
funkcji jednej zmiennej; raczej naturę bardziej ogólnych zbiorów
punktów przestrzeni euklidesowej niż tylko klasyczne figury
geometryczne; raczej ogólne funkcje jednej lub kilku zmiennych
rzeczywistych, ogólne przestrzenie funkcyjne, ogólniejsze pojęcia
długości krzywej, pola i objętości, tzn. pojęcie miary i
sformułowanie pojęcia prawdopodobieństwa. Badano i porównywano
znane konstrukcje matematyczne, a z nich abstrahowano wspólne
cechy strukturalne. Rezultaty ogólne można było zinterpretować w
każdym ze specyficznych przykładów bez przeprowadzania na nowo
dowodów w każdym poszczególnym przypadku. Na przykład wiele dobrze
znanych przestrzeni matematycznych spełnia aksjomaty tego, co
później stało się powszechnie znane pod nazwą przestrzeni Banacha.
Patrząc retrospektywnie wydaje mi się rzeczą osobliwą, że nie
rozważano tam na równie ogólnym tle idei algebraicznych. Jest
jasne, że grupa lwowska była liczebnie skromna i rozwój algebry w
duchu nowoczesnym musiał oczekiwać na powstanie innych centrów w
innych krajach. Jest rzeczą równie dziwną, że studium podstaw
fizyki, w szczególności studium czasoprzestrzeni, nie zostało
nigdzie podjęte w tym duchu do dnia dzisiejszego.
Nic dziwnego, że przy tak ogólnym ujęciu nowe i dziwne obiekty
matematyczne ukazują się równolegle do ogólnych idei klasycznych.
Na przykład, w topologii na równi ze zwyczajnymi figurami
geometrycznymi spotyka się cudaczne continua punktów płaszczyzny i
trójwymiarowej przestrzeni. W badaniach funkcji zmiennej
rzeczywistej okazało się, że wśród funkcji ciągłych funkcje
nieróżniczkowalne stanowią "większość". W badaniach przestrzeni
wektorowych nieskończenie wielowymiarowych okazało się, że cały
szereg takich przestrzeni ma tę samą doniosłość co przestrzeń
Hilberta. Analiza różnych własności funkcji, ich różniczkowalności
lub rodzajów ciągłości wykazała, że każde z tych pojęć prowadzi do
pewnej przestrzeni wektorowej nieskończenie wielowymiarowej,
równie nieraz interesującej, jak przestrzeń Hilberta. Własności
ciągów liczb rzeczywistych, ich zbieżność czy też sumowalność,
były rozważane za pomocą przestrzeni wektorowych takich ciągów.
Badanie podstaw, to znaczy aksjomatycznego sformułowania teorii
prawdopodobieństwa wymagało zbadania bardzo ogólnych miar i budowy
nowych przestrzeni "zdarzeń" złożonych, które konstruowano
wychodząc z danych przestrzeni.
Podniecenie wywołane znalezieniem takiej rozmaitości nowych
obiektów, którymi można było operować za pomocą kilku ogólnych
metod, było tak duże, że częstotliwość dyskusji i pracy zespołowej
w tych latach była rzeczywiście wyjątkowa. Jedynym wypadkiem, gdy
spotkałem się z podobną wspólnotą zainteresowań i intensywnością
współżycia intelektualnego, był okres mych badań w czasie lat
wojennych nad nowym wówczas zagadnieniem - energią jądrową.
Znaczna część naszych rozmów matematycznych toczyła się w
położonych w pobliżu uniwersytetu kawiarniach. Pierwsza z nich
nazywała się "Roma". Po roku, lub dwóch, Banach zadecydował, że
należy nasze sesje przenieść do "Kawiarni Szkockiej", położonej
po przeciwległej stronie ulicy. Sesje nasze były kontynuowane w
małych restauracyjkach, w których stołowali się matematycy. Wydaje
mi się obecnie, że jedzenie było średnie, lecz napojów było pod
dostatkiem. Stoły kawiarniane były pokryte płytami marmurowymi, na
których można było pisać ołówkiem, i co ważniejsze, szybko
ścierać. W naszych matematycznych rozmowach częstokroć słowo lub
gest bez żadnego dodatkowego wyjaśnienia wystarczały do
zrozumienia znaczenia. Czasem cała dyskusja składała się z kilku
słów rzuconych w ciągu długich okresów rozmyślania. Widz siedzący
przy innym stole mógł zauważyć nagłe krótkie wybuchy konwersacji,
napisanie kilku wierszy na stole, od czasu do czasu śmiech jednego
z siedzących, po czym następowały okresy długiego milczenia, w
czasie których tylko piliśmy kawę i patrzyliśmy nieprzytomnie na
siebie. Tak wytworzony nawyk wytrwałości i koncentracji, trwającej
czasami godzinami, stał się dla nas jednym z najistotniejszych
elementów prawdziwej pracy matematycznej.
Po raz pierwszy zobaczyłem Banacha, gdy jako student ostatnich
klas gimnazjum uczęszczałem na serię wykładów o różnych aspektach
matematyki, przeznaczonych dla szerszej publiczności. Banach miał
wówczas około trzydziestu pięciu lat. W przeciwieństwie do
wrażenia, jakie wywierają zwykle na młodych ludziach starsi o
jakieś piętnaście lat, wydał mi się bardzo młody. Był wysoki, o
włosach blond, oczach niebieskich, postawy raczej ciężkiej. Jego
sposób mówienia już wówczas uderzył mnie swą bezpośredniością,
siłą, a czasami nawet nadmiernym upraszczaniem; rys, który - jak
później stwierdziłem - był w pewnym sensie przez niego świadomie
forsowany. Gdy później, już jako student politechniki miałem
możność obserwować go w Zakładzie Matematyki w czasie rozmowy z
innymi, potwierdziły się te wrażenia. W wyrazie jego twarzy
odbijał się zazwyczaj dobry humor, połączony z pewną postawą
sceptyczną. W rozmowach unikał na ogół wyrażania ostrego
sprzeciwu; gdy jednak nie zgadzał się ze zdaniem rozmówcy,
manifestował to stawianiem pytań. W dyskusjach matematycznych, w
które dawał się wciągać bardzo chętnie, a nawet z zapałem, czuło
się natychmiast potęgę jego umysłu. Czy to w gabinecie
uniwersyteckim, czy też w kawiarni można było przesiadywać z
Banachem całymi godzinami, dyskutując o problemie matematycznym.
Popijał kawę i palił papierosy niemal bez przerwy. Tego typu sesje
z Banachem, a częściej z Banachem i Mazurem, uczyniły atmosferę
lwowską, czymś jedynym w swoim rodzaju. Tak intymna współpraca
była prawdopodobnie czymś zupełnie nowym w życiu matematycznym, a
przynajmniej w takiej skali i w takiej intensywności.
Mazur był tym, który w szczególności nauczył mnie kontrolować mój
wrodzony optymizm - zbyt pospiesznie nie wyciągać konkluzji ze
szkicu dowodu bez dokładnego przeprowadzenia go. Banach wyznał mi
raz, że od wczesnej młodości interesował się specjalnie
dowodzeniem hipotez. Istotnie, geniusz w odnajdywaniu ukrytych i
nieoczekiwanych dróg charakteryzował go w sposób unikalny jako
przenikliwego i oryginalnego matematyka. Siłą Mazura było to, co
on sam nazywał robieniem obserwacji i "uwag". Zawierały one
zazwyczaj, w niezwykle zwięzłej i precyzyjnej formie, pewne
własności pojęć, które raz zauważone nie były, być może, tak
trudne do sprawdzenia, lecz na ogół mieściły się "na terenie"
niełatwo zauważalnym dla większości matematyków. Często zdarzało
się, że uwagi te były decydujące w znalezieniu dowodu lub
kontrprzykładu.
Zazwyczaj po sesji matematycznej w kawiarni można było oczekiwać,
że na drugi dzień pojawi się Banach z kilkoma luźnymi karteczkami,
na których szkicował znalezione w międzyczasie dowody. Czasami
zdarzało się, że nie były one w rzeczywistości kompletne, a nawet
poprawne w formie przez niego podanej, a Mazur był tym właśnie,
któremu udawało się je doprowadzić do naprawdę zadowalającej
postaci.
Zbędne jest chyba dodanie, że nasze dyskusje matematyczne były
przeplatane rozmowami o polityce, o sprawach kraju i naszego
miasta, o polityce uniwersyteckiej, jak również w znacznej mierze
o nauce w ogólności, a zwłaszcza fizyce i astronomii.
Pozwolę sobie zacytować kilka z dyskutowanych myśli, które później
stały się obiektem wielu prac matematycznych. Mazur w czasie
rozmowy kawiarnianej podał pierwszy przykład gry matematycznej
nieskończonej. Przypominam sobie - a było to w r. 1929 lub 1930,
że Mazur poruszył sprawę istnienia automatów, które byłyby w
stanie dać same sobie odpowiedź, skoro dana jest pewna liczba
bezwładnego materiału w ich otoczeniu. Dyskutowaliśmy nad tym w
sposób bardzo abstrakcyjny i niektóre z naszych myśli, które nie
zostały nigdzie zapisane, były w istocie rzeczy prekursorskie w
stosunku do takich teorii, jak na przykład teoria von Neumanna
automatów abstrakcyjnych. Spekulowaliśmy dużo na temat możliwości
komputerów wykonujących obliczenia i nawet działania algebry
formalnej.
Zdaje mi się, że w roku 1933 lub 1934 postanowiliśmy naszym
aktualnym sformułowaniom problemów i rezultatów dyskusji nadać
bardziej trwałą formę. Banach zakupił duży zeszyt, w którym miały
być zapisywane problemy, z podaniem przy każdym nazwisku autora i
daty. Zeszyt ten był przechowywany w kawiarni i kelner przynosił
go na żądanie. Wpisywaliśmy problem, a kelner ceremonialnie
zabierał go z powrotem na miejsce, gdzie był chowany. Dokument ten
stał się później głośny pod nazwą "Księga Szkocka", od nazwy
kawiarni. Oryginalny ten dokument znajduje się w posiadaniu dra S.
Banacha juniora, syna Stefana, matematyka. Przetłumaczyłem kopię
przysłaną mi przez Steinhausa i rozesłałem do wielu przyjaciół w
Stanach i Europie.
Kuratowski i Steinhaus reprezentowali, każdy na swój sposób,
elegancję, ścisłość i inteligencję matematyczną. Kuratowski był w
rzeczywistości reprezentantem. szkoły warszawskiej, która w sposób
niemal wybuchowy rozkwitła pod koniec pierwszej wojny światowej.
Przyjechał do Lwowa w 1927 r. Poprzedzała go reputacja jego prac z
czystej teorii mnogości i aksjomatycznej topologii przestrzeni
ogólnych. Dzieło jego jednak zawierało ważne wyniki o własnościach
ogólnych continuów w przestrzeniach euklidesowych. On i jego
współpracownik warszawski - Knaster - podali przykłady
paradoksalnych zbiorów płaskich wychodzących poza ujęcie Brouwera.
Jako redaktor "Fundamenta Mathematicae" zorganizował i nadał
kierunek wielu badaniom opublikowanym w tym słynnym piśmie.
Matematyka jego była scharakteryzowana czymś, co bym nazwał
łacińską jasnością. Wśród mnożącej się rozmaitości definicji i
problemów matematycznych, dziś bardziej jeszcze zadziwiającej niż
wówczas, odmierzony wybór problemów Kuratowskiego miał pewną
trudną do zdefiniowania własność - zdrowego rozsądku w
abstrahowaniu.
Podejście Steinhausa do zagadnień analizy, funkcji rzeczywistych,
teorii funkcji i szeregów ortogonalnych odznaczało się głębokim
zrozumieniem rozwoju historycznego i ciągłości idei w matematyce.
Jego książka Czem jest a czem nie jest matematyka wywarła na
mnie duży wpływ. Być może przez to, że miał on mniej zainteresowań
bardzo abstrakcyjnymi dziedzinami matematyki i ich wyczucia,
starał się sterować naszymi nowymi ideami w kierunku zastosowań
praktycznych, niemal do życia codziennego. Miał skłonność i talent
do wynajdywania problemów geometrycznych, które mogły być
traktowane kombinatorycznie, chwytanie tego co mogło stanowić
wizualne, niemal namacalne wyzwanie do sformułowania
matematycznego. Miał szczególne wyczucie języka. Czasami niemal
pedantycznie wywierał nacisk, by mówić lub pisać o matematyce lub
o matematycznych dziedzinach nauk ścisłych precyzyjnym językiem.
Liczba profesorów, zarówno na Uniwersytecie, jak i na
Politechnice, była niezmiernie skromna, a pensje niskie. Tacy
ludzie, jak Schauder, w celu zdobycia środków utrzymania, musieli
pracować jako nauczyciele w gimnazjach, aby uzupełnić skromne
dochody docenta czy asystenta. Zbigniew Łomnicki miał posadę
eksperta teorii prawdopodobieństwa w Państwowym Instytucie
Statystyki i Ubezpieczeń. Mimo to, większość matematyków
znajdowała czas, by uczęszczać do kawiarni.
Stożek, który był profesorem i dziekanem Wydziału Ogólnego
Politechniki Lwowskiej, przychodził do kawiarni codziennie,
podobnie zresztą jak wielu innych. Stożek, niski, okrąglutki,
zupełnie łysy i jowialny, grał w szachy z Nikliborcem, który był
równocześnie docentem i starszym asystentem. Większość
przedpołudni spędzali przy kawie i szachach otoczeni innymi,
kibicującymi matematykami.
Bywał tam często Auerbach, który był również dobrym szachistą. Był
starszym asystentem uniwersytetu, a później docentem. Był
nieśmiały, milczek, od czasu do czasu ukazując przebłyski
kostycznego dowcipu. Jego prace matematyczne odznaczały się
elegancją, i od niego właśnie nauczyłem się niektórych bardziej
klasycznych dziedzin matematyki, jak teoria grup i algebr Liego,
którymi nie zajmowano się specjalnie we Lwowie. Zarówno Mazur, jak
i ja opublikowaliśmy później wspólne prace z Auerbachem. Kaczmarz,
wysoki, bardzo szczupły, kolega Nikliborca, ukazywał się od czasu
do czasu. Orlicz, który był również asystentem uniwersytetu i
przyjacielem Mazura, zjawiał się rzadziej.
Ciążył nad nami, chociaż z początku tylko w podświadomości, cień
nadciągającej tragedii - Hitler w Niemczech i przeczucie wojny
światowej. Obecność Stożka i rozmowy z nim wpływały na
rozpogadzanie się nastroju. Gdzieś około 1930 r. powiedziałem do
Mazura, że widok Stożka, jedzącego parówki z musztardą, może
rozproszyć najbardziej melancholijny nastrój.
Posiedzenia Polskiego Towarzystwa Matematycznego odbywały się na
Uniwersytecie, niemal w każdy sobotni wieczór. Zwykle w ciągu
godziny były podawane trzy lub cztery krótkie komunikaty, po czym
wielu z uczestników udawało się do kawiarni. Miałem dziewiętnaście
lub dwadzieścia lat, gdy Stożek zaproponował mi, bym został
sekretarzem Oddziału Lwowskiego Polskiego Towarzystwa
Matematycznego, które to zajęcie polegało głównie na rozsyłaniu
zawiadomień o posiedzeniach i opracowywaniu krótkich streszczeń
komunikatów dla biuletynu Towarzystwa.
Oczywiście oddział nasz utrzymywał korespondencję z innymi
oddziałami. Sporną była wówczas kwestia przeniesienia głównej
siedziby Towarzystwa z Krakowa do Warszawy. Nie ma potrzeby
wspominać, że wymagało to wielu manewrów, dyskusji i
politykowania. Pewnego dnia przyszedł list z ośrodka krakowskiego,
który - podobnie jak Oddział Warszawski - starał się pozyskać głos
Oddziału Lwowskiego. Zawiadomiłem o tym Stożka, który był prezesem
Oddziału; powiedziałem: "Przyszedł dziś ważny list". Stożek
odpowiedział: "Schowaj go tak, by go więcej ludzkie oko nie
zobaczyło". Byłem tym w mej młodzieńczej naiwności zaszokowany.
Ruziewicz, profesor uniwersytetu, często przychodził do kawiarni,
podobnie jak arystokratycznie wyglądający Antoni Łomnicki. Ten był
profesorem matematyki na Politechnice, znawcą teorii
prawdopodobieństwa i kartografii oraz autorem dobrego podręcznika.
Jego bratanek, Zbigniew Łomnicki stał się mym bliskim przyjacielem
i współpracownikiem. Mój nauczyciel Kuratowski, jak również
Steinhaus, zjawiali się tylko sporadycznie na tych kawiarnianych
posiedzeniach. Uczęszczali zazwyczaj do bardziej wytwornej
cukierni, położonej niedaleko naszej kawiarni.
Z młodszych, najaktywniejszymi i najbardziej produktywnymi byli
wówczas Schreier, student uniwersytetu i ja. Szereg prac
opublikowanych wówczas przez nas wspólnie świadczy o codziennej
niemal naszej współpracy. Spotkaliśmy się po raz pierwszy na
odczycie Steinhausa i rozmawialiśmy o pewnym problemie, nad którym
wówczas pracowałem. Prawie natychmiast okazało się, że mamy tyle
wspólnych zainteresowań, że zaczęliśmy odtąd spotykać się
regularnie, nasze badania, chociaż zdeterminowane przez używane
wówczas we Lwowie metody, zahaczyły o nową wówczas dziedzinę,
abstrakcyjną teorię grup nieskończonych i grup topologicznych.
Wydaje mi się, że nasze prace zaliczają się do pierwszych
ukazujących zastosowania nowoczesnych metod i bardziej
algebraicznego punktu widzenia w odniesieniu do szerokiego kręgu
obiektów matematycznych. Nie znam losu Schreiera. Został
zamordowany przez Niemców w nieznanym czasie i miejscu.
Mark Kac, który był o cztery lub pięć lat młodszy od Schreiera,
był na uniwersytecie uczniem Steinhausa. Już jako początkujący
student wykazał wyjątkowy talent i uzyskał ważne wyniki, z
początku wspólnie ze Steinhausem, w teorii prawdopodobieństwa i
teorii szeregów Fouriera. Moje kontakty z Kacem rozwinęły się w
czasie mych letnich przyjazdów do Lwowa na krótko przed drugą
wojną światową.
Przypominam sobie profesorów innych przedmiotów: chemii, fizyki i
innych, którzy uczęszczali do kawiarni lub cukierni i często z
nami siadywali. Małachowski, bardzo dowcipny profesor chemii, grał
czasami w szachy z Auerbachem i Stożkiem. Był dobrym graczem i
czasami irytował się, gdy kibicując kolegom matematykom
sugerowałem im pewne ruchy. Filozof Ajdukiewicz przychodził
regularnie. Żyliński, o wyglądzie bardziej oficera kawalerii niż
profesora uniwersytetu, zjawiał się od czasu do czasu z krótką
wizytą. Niektórzy z fizyków zachodzili raczej do cukierni, o
najlepszych podobno ciastkach w Polsce, które, według zapewnień
właściciela, były codziennie wysyłane samolotem ze Lwowa do
Warszawy. W okolicznych kawiarniach skupiali się również pisarze,
muzycy i inni. W efekcie, niemal każdy pracownik naukowy
uniwersytetu lub politechniki zjawiał się od czasu do czasu w
kawiarni.
Wzajemne oddziaływanie między ośrodkiem lwowskim a innymi, a
zwłaszcza warszawskim, było żywe. Z Warszawy przyjeżdżali
Sierpiński i Mazurkiewicz, podobnie jak Knaster i Tarski, który
był przyjacielem i prawie rówieśnikiem Kuratowskiego. W czasie
swych wizyt wygłaszali krótkie odczyty na sobotnich posiedzeniach
Polskiego Towarzystwa Matematycznego. W 1930 r. Mazurkiewicz
spędził we Lwowie cały trymestr, wygłaszając wykłady.
Podobnie jak Knaster w topologii, Mazurkiewicz był mistrzem
znajdywania kontrprzykładów w analizie. Ponadto silną stroną
Mazurkiewicza były dowody różnych konstrukcji w analizie, czasem
bardzo skomplikowanych, lecz zawsze pomysłowych i eleganckich. Od
Sierpińskiego pochodził stały, równy i ciągły strumień rezultatów
z abstrakcyjnej teorii mnogości i topologii mnogościowej. Chętnie
zaznajamiał się z nowymi problemami, rozważając je w sposób
poważny i intensywny. Często po powrocie do Warszawy podawał
listownie rozwiązania problemów dyskutowanych przez nas na sesjach
kawiarnianych. Również kilkakrotnie przyjechał do nas z Wilna
Zygmund, który z początku zaliczał się do szkoły warszawskiej.
Mieliśmy również i młodszych gości z Warszawy. Borsuk odwiedził
nas kilkakrotnie, przy czym raz przyjechał na dłuższy pobyt. Od
pierwszych przyjazdów zaczęła się nasza współpraca. Zaznajomił on
mnie z bardziej wizualnymi i namacalnymi postępowaniami i metodami
topologii, w wyniku czego ogłosiliśmy szereg prac w czasopismach
polskich i zagranicznych. Zdefiniowaliśmy pojęcie homeomorfizmów
epsilonowych, transformacji aproksymujących, niezmienników
niektórych własności topologicznych względem bardziej ogólnych
przekształceń. Gościł również przez jeden trymestr Lichtenstein,
profesor uniwersytetu Lipskiego, polskiego pochodzenia. Wykładał
równania różniczkowo-całkowe i zagadnienia hydrodynamiki.
Hurewicz, jeden z najbardziej pomysłowych topologów, urodzony w
Polsce, studiował za granicą. Odwiedził Lwów kilkakrotnie i
wygłosił odczyty na posiedzeniach Towarzystwa. Również odwiedziła
nas pewna liczba matematyków francuskich - Lebesgue, Borel, Montel
i prowadzili dyskusje w czasie naszych posiedzeń.
Von Neumann odwiedził Lwów dwukrotnie. O pierwszej jego wizycie
dowiedziałem się jeszcze w gimnazjum od Zawirskiego, swego
nauczyciela logiki i filozofii. Von Neumann miał niedużo więcej
niż dwadzieścia lat, gdy przybył do Lwowa w 1927 r. na Zjazd
Matematyków Polskich. Poprzedzała go sława jego odkryć z podstaw
matematyki i teorii mnogości, i przypominam sobie, jak bardzo mi
zależało na uczestnictwie w niektórych posiedzeniach Zjazdu.
Niestety, w tym czasie przygotowywałem się do matury gimnazjalnej
i nie byłem w stanie być obecny podczas dyskusji. Spotkałem
osobiście von Neumanna dopiero w 1935 r. po wymianie
korespondencji, gdy osiedlił się on już na stałe w Stanach.
Wówczas on i kilku innych matematyków amerykańskich (między innymi
Stone, Garret i Birkhoff) przejeżdżali przez Polskę w drodze do
Moskwy na Sympozjum Topologiczne. Nasza przyjaźń i współpraca
zaczęły się wkrótce potem. W 1938 r. na zaproszenie von Neumanna
przybyłem do Institute for Advanced Study w Princeton. W 1938 r.
jechaliśmy razem ze Stanów do Europy i zaprosiłem von Neumanna, by
ponownie odwiedził Lwów. Spędził kilka dni z naszą grupą, wygłosił
odczyt w Towarzystwie i wpisał kilka problemów do Księgi
Szkockiej.
Mój osobisty kontakt ze Lwowem trwał nadal po przeniesieniu się do
Stanów. W latach 1936, 1937, 1938 i 1939 spędzałem wakacje letnie
we Lwowie, za każdym razem po trzy miesiące. Przeważna część
matematyków pozostawała w tym czasie w mieście, dzięki czemu
kontynuowałem współpracę z Banachem i Mazurem na posiedzeniach
kawiarnianych. Raz lub dwa, gdy Banach spędzał wakacje w jakiejś
karpackiej miejscowości letniskowej, pojechałem do niego z wizytą.
Pisał tam wówczas podręczniki. Wiele godzin spędziliśmy w
gospodach wiejskich, kontynuując rozmowy matematyczne.
Ostatni raz widziałem Banacha późnym latem 1939 r. w Kawiarni
Szkockiej. Dyskutowaliśmy o możliwości wojny z Niemcami. Mimo
ówczesnej sytuacji rozmawialiśmy jeszcze o matematyce i wpisaliśmy
kilka problemów do Księgi Szkockiej. Mazur, który był wówczas z
nami i był znacznie pewniejszy od nas, że wybuchnie wojna, nagle
powiedział do mnie: "Wiele z naszych wspólnych rezultatów nigdy
nie opublikowaliśmy; zamierzam schować nasze rękopisy w puszce,
którą gdzieś zakopię, np. w pobliżu bramek jakiegoś boiska piłki
nożnej. Pan wyjeżdża do Stanów, być może znajdzie je Pan po
wojnie, gdy już będzie po wszystkim".
Podziękowanie
Panu prof. dr. hab. Stefanowi Jackowskiemu, prezesowi
Polskiego Towarzystwa Matematycznego, dziękujemy za zgodę na
umieszczenie na naszej stronie artykułów o Stefanie Banachu
opublikowanych w Wiadomościach Matematycznych.
Będziemy wdzięczni za wszelkie uwagi i
komentarze dotyczące tej strony.
Emilia Jakimowicz i
Adam Miranowicz
File translated from
TEX
by
TTHgold,
version 4.00.
On 04 Jan 2012, 18:53.